Opowiadania

Szalik

W pokoju od dawna panował półmrok wymieszany z miękkim światłem ulicznej latarni. Zapewne znowu nie uśnie, bo ponownie będzie roztrząsał tamto żałosne nieporozumienie. Jak mogło do niego dojść? Był z Klaudią wystarczająco długo, by wszystko między nimi dobrze się dopasowało i zmieniło w coś naprawdę trwałego. Otwierały się nawet perspektywy wspólnego domu. I naraz – właściwie nie wiadomo, z czyjej winy – cała ta trwała więź zerwała się jak most nad wzburzoną rzeką. Nie potrafił znaleźć sposobu, aby ją naprawić. Ale nie umiał też do końca uwierzyć, by runęła nieodwołalnie.

Stojący w przedpokoju, wielki zegar przytłumionymi, rdzawymi uderzeniami znaczył następne nocne godziny i połowy godzin, a on wciąż daleki był od snu. Jednak po trzeciej zaczęły mu niepowstrzymanie ciążyć i opadać powieki. Stopniowo plątał się w myślach i stawały się one coraz wolniejsze, wzajemnie się zlewały, tłumiły i rozwiewały, a razem z nimi przyjemnie gdzieś ginęło poczucie realnego czasu.

Usłyszał pukanie. Trzy wyraźne, ani nie za ciche, ani nie za głośne stuknięcia. Wolno otworzył oczy. Pokój był zamknięty i wypełniony dziwną, przymgloną poświatą. Pukanie się powtórzyło. Przeszedł go dreszcz głębokiego zdumienia, bo lęku prawie nie czuł. Przecież tylko mama – odkąd więcej w nim było mężczyzny niż dziecka – miała w zwyczaju pukać do jego pokoju. Uniósł się na łokciu i zapytał niepewnie:

– To ty, mamo?

– Mogę wejść? – odezwał się ciepły głos zza drzwi.

– Zawsze możesz wejść.

Kiedy bezszelestnie weszła, jej młodość i zapamiętana z dzieciństwa uroda zdumiały go jeszcze bardziej. Miała na sobie lśniącą, kremowożółtą sukienkę do kolan, tę samą, w której jako dwudziestoparolatka lubiła chodzić z nim w słoneczne popołudnia na spacery brzegiem morza. Teraz również wspaniale opalona i pachnąca morskim wiatrem, zdawała się wracać z takiego właśnie spaceru.

– To naprawdę ty, mamo?

– Czyżbyś wątpił, że to ja? Nie wychowałam cię na materialistę – rzekła z uśmiechem i siadła na brzegu łóżka. – Powinieneś się cieszyć z moich odwiedzin, a robisz minę niewiernego Tomasza.

– Cieszę się... Ale...

– Ale co? Czy wierzysz w te bzdury, że umieramy w całości? Czujesz moją ciepłą rękę? – pogładziła go po policzku.

– Więc to prawda... Przychodzisz stamtąd... Powiedz, jak tam jest?

– Jak jest? Nie będę ci o wszystkim mówić. Chcę, żebyś kiedyś był przyjemnie zaskoczony.

– Chociaż powiedz w dwóch słowach... Proszę.

– Jest prawie tak jak tutaj, prawie, bo nie ma tych pospolitych ziemskich kłopotów. Czy nie świadczy o tym mój wygląd? Podobam się tobie?

– Wyglądasz tak wspaniale, że jestem gotów się zakochać jak się kochałem będąc chłopcem. Byłem wtedy do szaleństwa zazdrosny o ciebie – wyznał biorąc w obydwie ręce jej dłoń. – Dlaczego przez te lata ani razu mnie nie odwiedziłaś. Przecież wiesz, że zawsze tęsknię za tobą.

– Wiem. Ale czy bardzo mnie potrzebowałeś? Teraz potrzebujesz, bo wydaje ci się, że rozsypał się twój świat. Dlatego przyszłam.

– Czemu mówisz: „wydaje ci się”? Czyż tak nie jest? – spytał.

– Oczywiście, że nie jest.

– Chyba nie uważasz, że to nic nie znaczy? Klaudia naprawdę ode mnie odeszła. Zupełnie nie umiem sobie z tym poradzić. Czemu się uśmiechasz?

– Jakże słabo orientujesz się w kobiecym świecie. A tak się starałam, żebyś się tego nauczył. Obydwoje – ty i Klaudia – po prostu się kochacie. Ale jeszcze nie ma jednej miłości. Wciąż przeważają dwie. Stąd cały ten przemijający problem.

– Nie rozumiem... Myślisz, że Klaudia wróci?

– Naturalnie, że wróci.

– Pocieszasz mnie, ale to wcale nie jest takie pewne...

– Jak masz zamiar dalej się niepotrzebnie zadręczać, twoja rzecz. Los przyniesie wam poważniejsze problemy. Jeśli nie pokonasz skłonności do pesymizmu, szybko złapiesz pierwszą siwiznę, a może nawet doczekasz się jakiego zawału. Po co ci to?

– To mówisz, że nie mam się czym przejmować?

– Mamy przeważnie mają rację, a już zawsze mają rację, kiedy na dzieci patrzą z gwiezdnej perspektywy... Pamiętasz wiersz, który ci wyhaftowałam na szaliku? Kończyłeś wtedy osiemnaście lat. Chciałam dać ci coś oryginalnego, coś takiego, czego jeszcze nie dostał na osiemnaste urodziny żaden chłopak na świecie. No i wymyśliłam szalik z wyhaftowanym wierszem. Pamiętasz ten wiersz?

– Starannie go przechowuję. To jedna z najcenniejszych pamiątek po tobie. Zaraz pokażę...

– Nie trzeba. Tylko powiedz.

Chwilę poszukał dokładniej w pamięci, zaczerpnął powietrza i spokojnie wyrecytował:

Życia nie wziąłeś, abyś widzem w nim był,
Bo nie jest ono obrazów galerią.
Masz je zdobywać do końca pełnią sił,
Aktywnym sercem i zawsze na serio.

Życie ma w sobie wiecznie trwałą cechę:
Na smutnej glebie smutne rodzi grona,
Lecz odpowiada na uśmiech uśmiechem,
A na serdeczność otwiera ramiona.

– Zapamiętałeś każde słowo! – powiedziała z promienną twarzą. – Ale, ale... – westchnęła, powoli wstała i znacząco spojrzała w górę. – Już mnie wzywają. Muszę lecieć.

– No wiesz, mamo... Nie zdążyłem się tobą nacieszyć. Zostań jeszcze trochę – rzekł, nadal trzymając w rękach jej dłoń.

– Nie mogę. Bądź cierpliwy. Spotkamy się na pewno. Do tego czasu pamiętaj: wszelkie tutejsze zmartwienia nie są warte złamanego grosza.

Pochyliła się, tkliwie pocałowała go w czoło i, nim zdołał się spostrzec, łagodnie wysunęła rękę z jego palców. Kiedy z młodzieńczym wdziękiem wychodziła z pokoju, chciał pójść za nią, lecz jakaś przygniatająca siła unieruchomiła go w pościeli. Zaczął się szamotać z niewidzialnymi więzami, próbując się z nich wyplątać. I wówczas – od razu z pełną świadomością, spocony i ze łzami na twarzy – się obudził.

Pokój już jaśniał od łagodnego blasku świtu, a stary zegar po dawnemu chrzęścił i szeleścił w przedpokoju. Przez parę chwil ze zdumieniem się zastanawiał nad niezwykłością przeżytego właśnie snu i nad głębią swojej wyobraźni. Zatrzymawszy myśli przy wspomnianym we śnie szaliku, zapragnął go ujrzeć i poczuć w dłoniach jego miękkość. Jednak nie mógł sobie przypomnieć, gdzie go położył. Zabrał się do szukania. Szalika nigdzie nie było. Postanowił szukać staranniej po śniadaniu i wrócił do łóżka.

Za oknem szumiała ulewa. Skupił uwagę na uderzeniach kropel o parapet i znów niepostrzeżenie usnął. Zbudziło go dzwonienie do drzwi. Z niechęcią znalazł stopami kapcie, poszedł do przedpokoju, przekręcił zamek i pociągnął za klamkę. Zamarł. W sieni stała Klaudia, mokra od deszczu i pobladła z zimna.

– Wpuścisz mnie? – spytała z delikatnym uśmiechem.

– Boże, pewnie. Wejdź – odparł i drżącymi rękami wziął jej walizkę i torbę. – Zaraz zaparzę herbatę i przygotuję gorącą kąpiel. Mocno zmarzłaś?

Później, gdy już się ogrzała kąpielą, rozpakowała i zaczęła zapełniać swoje półki w meblach, dała mu ciemnozielony szalik, którego szukał.

– Ciekawe, w jaki sposób twój szalik znalazł się w moich rzeczach? – zapytała.

– Sam chciałbym to wiedzieć. Nie pamiętam, żebym go wkładał do twojej walizki.

– A więc któreś z nas zrobiło to przez nieuwagę.

– Chyba tak...

Copyright © 2012– Ludwik Błyszczak