Opowiadania

Pod gwiazdami

Po kolacji Magdalena poszła na spacer z Nilem – wielkim owczarkiem babci. Wieś, zmęczona upalnym dniem, powoli cichła i zasypiała. Świeżo otynkowane ściany kościółka miękko jaśniały w zapadającym zmierzchu. Pozostawiwszy daleko za sobą ostatnie zabudowania, otoczona polami i łąkami, odpięła psa ze smyczy. Rozradowane zwierzę dało natychmiast nura w pachnącą trawami przestrzeń, zrobiło kilka szerokich okrążeń i zdyszane wróciło z wywalonym, zaślinionym językiem. Na niebie, jedna po drugiej, zapalały się gwiazdy, a powietrze coraz bardziej stygło i wilgotniało od nadciągającej nocy.

Przy skrzyżowaniu polnych dróg stała kamienna, może stuletnia kapliczka. Na jej spękanych dachówkach pęczniały grube poduszki mchu i rosły kępki turzyc. Znalazł w niej schronienie drewniany, siedzący w zamyśleniu Jezus. Przez dziesięciolecia powtarzające się ulewy, śnieżyce i letnie skwary już prawie wytrawiły mu twarz. Jedynie ocalały maleńkie usta i długi nos. Teraz jednak, w gęstniejącym półmroku wapiennej wnęki, wszelkie zabrane przez czas rysy Jezusowej twarzy wydawały się tajemnym sposobem zwrócone i pełne żywej ekspresji. Magdalena delikatnie pogładziła palcem maleńką drewnianą dłoń i usiadła obok kapliczki na pniu przewróconego drzewa. Wielki pies położył swój włochaty łeb na jej kolanach. Ziarenka gwiazd rozsypały się już szeroko na niezgłębiony granat kosmosu. Od pewnego czasu towarzyszył im księżyc wznoszący się nad czarną linią lasu i nabierający z każdą chwilą intensywniejszego blasku. Niezliczone cienie i srebrzysto-złote plamy poświaty malowniczo mieszały się z równie niezliczonymi trawami i ziołami, których nie poruszał nawet najlżejszy powiew. Cisza, zespolona z tym bezruchem i księżycowym światłem, była wszechobecna. Niekiedy tylko mąciło ją dalekie, senne szczekanie psów. Wszystko to skłaniało do głębszych i szerszych myśli.

Przyjechała do babci na kilkanaście dni. Co roku pozwalała sobie na takie chwile wytchnienia po życiu w zgiełku wielkiego miasta. Tegoroczny pobyt był wyjątkowy. Umarł ojciec, który samotnie ją wychowywał. Pragnęła w spokoju zacząć się przyzwyczajać do tej nowej sytuacji.

Zawsze najbardziej bała się samotności. Miała wszakże nadzieję, że zdąży się do niej przygotować albo nawet przed nią schronić. Nie spełniło się ani jedno, ani drugie. Oto los kompletnie ją zaskoczył. Poczuła się bezradna.

Ojciec był dobrym człowiekiem. Uczuciowym idealistą. Pełniąc funkcję dosyć wysokiego urzędnika państwowego, potrafił dobrze zająć się jedynaczką. Zapewnił jej beztroskie dzieciństwo, solidne wykształcenie oraz dopomógł w zajęciu znaczącej pozycji zawodowej i społecznej. Zatem teraz miała własny wygodny dom i nie musiała się martwić o pieniądze. Otaczali ją liczni znajomi. Nie brakło też grupki przyjaciół. Mimo to czuła wszędzie dotkliwą pustkę, nieogarniony brak prawdziwej ludzkiej bliskości.

Nie znosiła zakłamania. Czy kiedyś spotka mężczyznę, który pragnąłby jej dla niej samej? Nie miała złudzeń. To mało prawdopodobne. Żeby choć odznaczała się wystarczającą urodą. Była niska, grubawa, a ze swoją nabrzmiałą twarzą mogłaby należeć do grona kłótliwych kucharek.

„To twoja wina, tato. Zbyt mocno mnie kochałeś. Dlatego oczekuję podobnej miłości od kogoś innego – pomyślała patrząc na migające gwiazdy. – A co gorsza, nie zdążyłeś mi wytłumaczyć, jak mam żyć, kiedy cię zabraknie. Chyba się nigdy nie pogodzę z twoim odejściem. Zupełnie tego nie rozumiem. Czy mnie słyszysz? Gdzie teraz jesteś? Daj mi jakikolwiek znak, że jesteś, że gdziekolwiek jesteś... Wybacz, ale nie potrafię już tak wierzyć jak wierzyłam w dzieciństwie, kiedy brałeś mnie na kolana i czytałeś mi Biblię. Pamiętasz? Pewnej zimowej nocy wyłączono prąd, a ty przy blasku świecy przeczytałeś mi te cudowne słowa z Apokalipsy: I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły. Długo potem w łóżku, kiedy za oknem szalała zamieć, myślałam o tych słowach. Często powtarzałeś, że kłamstwa dawno by już pochłonęły świat, gdyby nie prawda zawarta w Biblii. To było niezwykle prawdziwe i przejmujące jeszcze dla nastolatki. Ale przeżywszy te swoje trzydzieści sześć lat, nie umiem już odnajdywać w świętych tekstach recepty na zakłamanie tego świata. Cóż na to poradzę? Gdzieś już zgubiłam wiarę, jaką mi dałeś w dzieciństwie. Gorzej... Nie jestem pewna, czy aby jeszcze tli się we mnie jakakolwiek wiara. Ostatnio nawet zaczęłam myśleć, że Niebiański Stwórca odszedł razem z tobą... A jest może inaczej? Skąd więc to obojętne milczenie tych nocnych pól i tego bezmiaru gwiazd nade mną? Czy nie mam racji? Jeśli ty nie możesz zaprzeczyć, niech zaprzeczy twój biblijny Bóg. Niech chociażby na chwileczkę przerwie swoje boskie wyciszenie i przekona mnie, że jest naszym Bogiem. Nie zamierzam Go szantażować, ale jeżeli jest, to chyba nie chce, żeby jakaś Jego owieczka zginęła z powodu niedowiarstwa. Więc czekam”.

Głębiej wpatrzyła się i wsłuchała w rozgwieżdżone niebo, lecz ono nadal było pełne niewzruszonej, martwej ciszy. Nil poruszył włochatym łbem pod jej dłonią i pieszczotliwie liznął ją po palcu, dając do zrozumienia, że pragnie wracać do domu. Podniosła się z pnia, mocno przeciągnęła i ziewnąwszy powiedziała cicho: „Wybacz mi, tato, te moje głupie myśli. Nilek jest ode mnie mądrzejszy, bo nigdy nie filozofuje, chociaż któż to wie...” – znowu ziewnęła.

Nie oddaliła się jeszcze zbytnio od kapliczki, gdy usłyszała dziwny szum, jak gdyby nie wiadomo skąd napływało niewidzialne morze. Zdumiona i zaciekawiona przystanęła. W tejże chwili zjawił się miękki, ciepły strumień powietrza, tajemniczo przechowana pozostałość po upalnym dniu, przyjemnie porozwiewał wszystkie włosy na jej głowie i z szelestem potarmosił sukienkę. Również calutka sierść na grzbiecie stojącego przy niej psa zafalowała gwałtownie i zachwiały się wszelkie, tonące wokół w księżycowej poświacie, trawy i zioła. Jednocześnie poczuła całą swoją duszą, że oto znalazła się w czyjejś Obecności, nie dającej się ogarnąć czy umiejscowić. Nie śmiała podnieść wzroku, napełniona wzruszeniem i radosnym uniesieniem. Była absolutnie przekonana, że gdyby wtedy ponownie spojrzała w gwiazdy, zobaczyłaby nakreślone delikatnie, skoncentrowane na niej, dobrotliwie uśmiechnięte spojrzenie, podobne do spojrzenia jej ojca, a nawet jeszcze bardziej wyrozumiałe. Nie może sobie przypomnieć, jak długo trwało to jedyne w swoim rodzaju spotkanie. Zapewne parę chwil. Rozgrzany powiew uleciał gdzieś tak samo niepowstrzymanie jak się pojawił, a wraz z nim opuściła ją nieogarniona Obecność. Nil zaczął wilgotnym nosem trącać jej rękę, domagając się już stanowczo powrotu. Przypięła go do smyczy i, idąc lekkim krokiem na przełaj przez łąkę, dotarła cichutko do gospodarstwa babci.

Tej nocy spała mocno i wyjątkowo długo, dopóki słońce nie przelało się ostrym blaskiem przez stojące na parapecie małego okna pelargonie i nie ogrzało jej policzka. Odtąd wiedziała, że samotność jest dla niej czymś niemożliwym, choćby nawet porzuciła cały świat albo choćby świat porzucił ją.

Copyright © 2012– Ludwik Błyszczak