Opowiadania

Baśń o zesłanym przez Gwiazdy

Było kiedyś królestwo potężne i bogate – Nardenia. Po śmierci króla Nardoka – władcy bardzo mądrego, skromnego i szanowanego przez poddanych – na tronie zasiadł jego syn jedynak – Aronis. Niestety, nie był on już tak mądry jak ojciec. Nie był też równie skromny. Przeciwnie. Na ludzi patrzył jak typowy samolub, unosząc wysoko pyszałkowaty nos. Zdawało mu się, że jest najmądrzejszym i najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Kiedy zaczął szukać kandydatki na żonę, zastanawiał się nad wyborem tak długo i mozolnie jak rozkapryszone i rozpieszczone dziecko, gdy stoi przed uginającą się od pięknych owoców jabłonią i nie wie, po które jabłko sięgnąć. Oczekiwał przecież, że przyszła królowa Nardenii będzie nie tylko nadzwyczaj piękna i mądra, ale że przede wszystkim urodzi mu pięknych i mądrych synów, bo zgodnie z tutejszym prawem tron dziedziczyć mógł wyłącznie syn. A jeśli chodzi o synów, to Aronis nawet nie dopuszczał myśli, by którykolwiek z nich miał być mądrzejszy lub piękniejszy od niego.

Gwiazdom nie podobało się pełne pychy serce młodego króla. Postanowiły go ukarać, a o swojej woli zawiadomiły królewskiego astrologa. Ten przestrzegł Aronisa, że nie doczeka się syna, jeżeli – jak zadecydowały Gwiazdy – swojego serca nie oczyści z pychy i samolubstwa. Król nie za bardzo wierzył w to gwiezdne postanowienie, ale na wszelki wypadek chciał się jakoś zabezpieczyć. Ponieważ prawo nawet królowi zakazywało zrywania małżeństwa, Aronis ożenił się jedynie pozornie, to znaczy sfałszował całą ślubną uroczystość i wszystkie dokumenty. Rzecz jasna, poślubiona w ten sposób księżniczka nic o kłamstwie nie wiedziała. Kiedy urodziła dwie córki, uznał to za wystarczająco zły znak i kazał ją po prostu wypędzić, a nowym fałszywym ślubem związał się z następną księżniczką. Ale również ona nie potrafiła obdarzyć go synem, więc jej też się pozbył i wybrał sobie kolejną. A nuż gwiezdni sędziowie znudzą się nieustannym czuwaniem nad tą jego karą? Jednak mijały lata, zmieniały się oszukane księżniczki, lecz królewskiego potomka wciąż nie było.

Gdy zaczynał już siwieć, ujrzał którejś nocy – we śnie – gwiezdnego wysłannika. Wysłannik pokłonił mu się i rzekł:

– Królu Aronisie, przynoszę ci słowa Gwiazd. Nie posłuchałeś ostrzeżenia i nie wyrzuciłeś pychy z serca. Nie tylko że tak nie postąpiłeś, ale czyniłeś coraz więcej zła, oszukując i krzywdząc tyle młodych kobiet. Oto postanawiamy, że nie skrzywdzisz już nikogo i zostaniesz ukarany. Ciężko zachorujesz, a po trzech dniach umrzesz.

Wysłuchawszy tych słów, król wybuchnął płaczem i upadł na kolana. Trzymając zapłakaną twarz przy ziemi, zaczął błagać:

– Darujcie mi życie! Postępowałem źle i haniebnie – przyznaję i teraz za to żałuję tak jak potrafię! Zaprawdę, zasługuję na karę. Ale czy z mojego powodu ma cierpieć ten niewinny naród? Przecież po mojej śmierci wszyscy wrogowie Nardenii, wykorzystując bezkrólewie, napadną ją, złupią i zniszczą. A co z zasługami mojego mądrego i dobrego ojca, wielkiego króla Nardoka? Czy z winy jego niemądrego syna musi bezpowrotnie wygasnąć jego wspaniały ród? Czy wartość jego uczynków i uczynków jego wspaniałych przodków nie jest większa od moich grzechów? Błagam więc – darujcie mi życie! Choćby tylko dlatego, żebym mógł nareszcie doczekać się potomków. Będę się starał ze wszystkich sił, żeby się poprawić i żeby zadośćuczynić wszystkim wyrządzonym krzywdom.

Gwiazdy zastanowiły się nad słowami i nad szczerymi łzami władcy. Po chwili przekazały wysłannikowi następującą odpowiedź: „Przez wzgląd na twoich przodków, a zwłaszcza przez wzgląd na twojego ojca, który cieszy się naszym światłem, otrzymasz jeszcze jedną, ostatnią szansę. Darujemy ci życie i przedłużymy twój ród. Weźmiesz za żonę pierwszą kobietę, którą oszukałeś, a ona urodzi ci synów. Ale syna pierworodnego złożysz nam w ofierze, zostawiając go nocą na Górze Wiatrów”.

I tak się stało.

Pierwsza z wypędzonych księżniczek została prawowitą małżonką króla. Kiedy nadszedł jej czas, wydała na świat ślicznego różowiutkiego chłopczyka. Jeszcze tego samego dnia, tuż przed zmierzchem, gdy malec nie zdążył się nawet po raz pierwszy w życiu napłakać, położna owinęła go w pieluszki, w jedwabną chustę matki i dała rycerzowi, który siedział już na najszybszym koniu. Rycerz delikatnie wziął maleństwo i przed północą dotarł z nim w pobliże Góry Wiatrów, która dumnie wznosiła się nad samym morzem. Tam przywiązał konia do drzewa i – tuląc niemowlę do piersi – poszedł na szczyt. Na szczycie przerażający świst zimnego wiatru rozdzierał rycerzowi serce. Zdjął rycerską pelerynę uszytą z grubego sukna, w nią jeszcze owinął maleńkiego królewicza i położył go między gałązkami kosodrzewiny. A oddawszy pokłon rozgwieżdżonemu niebu, szybko odszedł, wstydząc się własnych łez.

Żył wtedy na ziemi stary mag o imieniu Virdan. Nie był on magiem fałszywym, którego sztuka jest tylko sprytnym złudzeniem i mistrzowskim oszustwem. Takich fałszywych magów ziemia nosi tysiące. Virdan był magiem prawdziwym, tym wybranym człowiekiem, któremu Gwiazdy powierzyły cząstkę gwiezdnej mocy i wiedzy. Odkąd istnieją ludzie – w każdym pokoleniu – przynajmniej jeden taki człowiek gdzieś na świecie żyje i działa.

Owej nocy, kiedy ofiarowano Gwiazdom królewskie dziecię, również Virdan udał się na szczyt Góry Wiatrów. Rycerza nie spotkał, bo szedł inną ścieżką. Na szczycie zbliżył się do skalnej krawędzi, za którą – w trzystumetrowej dali – burzyło się morze oświetlone srebrnym blaskiem księżyca. Odetchnął głęboko zapachem morskich fal, uklęknął, pochylił głowę z rozwianymi siwymi włosami i rzekł: „Gwiazdy Najwyższe – wybaczcie mi... Ale przychodzę tu, żeby zwrócić wam dar życia. Nie chcę dłużej czekać na wyznaczone mi spotkanie ze śmiercią. Dlaczego? Wiele uczyniłem dobra na świecie, ale czy na wiele to się zdało? Ludzie, których uzdrowiłem, szybko przestawali cenić swoje zdrowie i często wykorzystywali je do szerzenia zła. A jeśli kogo uwolniłem spod władzy duchów ciemności, to prędko zaczynał za nimi tęsknić, szeroko otwierał duszę, tak że demony na nowo ją zdobywały. A czy ktoś z uzdrowionych podziękował mi szczerze? Czy odnosił się potem do mnie choć z odrobiną miłości albo wdzięczności? Nie! Nawet wstydził się mnie spotkać, bo przypominałem mu chwile jego kalectwa i bezradności. Wiele też poznałem ksiąg pełnych mądrości, ale czy na wiele mi się to przydało do zrozumienia sensu własnego istnienia? Ani w najmniejszej cząstce nie potrafię sobie odpowiedzieć, po co żyję... I teraz, o Gwiazdy, jestem po prostu zmęczony, zbyt zmęczony, żeby żyć dalej...” Wolno podniósł się z kolan, przymknął powieki, położył dłoń na piersi i już miał przekroczyć próg przepaści, kiedy usłyszał słabiutki, lecz uparty płacz. Zaciekawiony odwrócił się i zbliżył do krzewu kosodrzewiny. „A cóż to za płaczące zawiniątko?” – rzekł zdumiony. Pochylił się i ujrzał krąglutką niemowlęcą buzię. „Co to za stworzenie? Zaraz się przekonamy... – delikatnie wziął malca w ramiona. – To najprawdziwszy chłopczyk! Nic mnie nie obchodzi, kto go otulił w najdroższy jedwab, w rycerską pelerynę i tu zostawił. Odtąd jest mój i uczynię go swoim synem. Zaskakujecie mnie, Gwiazdy! Lepiej niż ja wiedzieliście, czego mi potrzeba. Ale dlaczego w ostatniej chwili? A gdyby tak nie zechciał sobie zapłakać?” Przytulił dziecko do piersi i ruszył w powrotną drogę. U stóp góry jeszcze raz spojrzał w rozgwieżdżone niebo i powiedział z uśmiechem: „Nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek przyda mi się umiejętność zamieniania wody w matczyne mleko”.

Virdan nadał przybranemu synowi imię Havnar, które w prastarym języku magów oznacza „zesłany przez Gwiazdy”. Wychowywał go tak mądrze jak potrafił. Starannie przekazywał mu całą swoją wiedzę. Czas prędko zabierał ich wspólne szczęśliwe lata i prawie niepostrzeżenie wyrósł Havnar na urodziwego i mądrego młodzieńca.

Gdy sędziwy mag poczuł, że nieuchronnie zbliża się ku niemu śmierć, powędrował z synem nad jezioro Amre. Tam polecił Havnarowi uzbierać suchego cedrowego drewna na wielki stos. Kiedy stos był gotowy, kazał wziąć z niego trochę gałęzi i po zachodzie słońca zapalić osobne ognisko. Usiedli przy nim – syn obok ojca. Po uroczystym milczeniu Virdan powiedział:

– Wypełniłem już swoje życie i tej nocy odejdę. Dlatego teraz musisz podjąć decyzję, kim chcesz zostać. Masz dwadzieścia cztery lata, więc jesteś zobowiązany decydować samodzielnie o własnym losie. Dałem ci głęboką wiedzę o naturze świata i o tajemnych sprawach białej magii, ale jeszcze nie otworzyłem twojej duszy na gwiezdną moc. To dopiero ta moc czyni naturę posłuszną na każde żądanie, które nie sprzeciwia się dobru. Decyduj zatem: chcesz po mnie zatrzymać tylko wiedzę i żyć jak zwykły człowiek, czy pragniesz mieć wiedzę połączoną z otwarciem na moc Gwiazd?

Havnar bez wahania odparł:

– Pragnę wybrać powołanie maga i żyć tak jak ty, ojcze.

– Zastanów się dobrze – radził Virdan. – Na twoim miejscu wybrałbym żywot zwykłego człowieka i może pracowałbym jako mędrzec uczący praw przyrody. Mówię to z perspektywy długich lat. Wędrując po świecie, wykorzystywałem uczciwie potęgę ofiarowaną mi przez Gwiazdy. I większość życia spędziłem w osamotnieniu, a jako zapłatę otrzymywałem często miskę ryżu albo zużyte odzienie. Oby twój los był lepszy, ale raczej nie należy się tego spodziewać, bo ludzie się nie zmienili. Poza tym...

– Co, ojcze?

– Gdy staniesz się magiem, natychmiast utracisz urodę młodości i zmienisz się w starca...

– Czemu mam wyglądać jak starzec?

– Żaden chodzący po tej ziemi człowiek nie może być doskonały – odpowiedział Virdan. – A ty ciesząc się młodzieńczym wyglądem i równocześnie będąc otwarty na gwiezdną moc, byłbyś istotą doskonałą. I pamięta jeszcze – z twojej władzy nad naturą będą mogli korzystać tylko inni, nigdy ty sam. Będziesz jak zwierciadło, które jedynie odbija światło i nigdy go nie pochłania. Czy nadal podtrzymujesz swoją decyzję?

Havnar odpowiedział twierdząco. Staremu magowi ze wzruszenia oczy zaszły łzami. Położył prawą dłoń na głowie syna i uroczyście oznajmił:

– Niech spełni się twoje pragnienie. Ostatni gasnący płomyk na moim pogrzebowym stosie wskaże chwilę, kiedy zostaniesz po mnie następnym człowiekiem wybranym przez Gwiazdy.

Po tych słowach przycisnął Havnara do serca, położył się i spokojnie usnął. Młodzieniec chciał jak najdłużej czuwać przy nim, lecz wkrótce uległ dziwnemu zmęczeniu i też pogrążył się we śnie. Obudził się o wschodzie słońca. Virdana nie było już na ziemi. Obok wygasłego ogniska leżało tylko martwe ciało. Havnar ukląkł i zapłakaną twarzą przylgnął do umarłej piersi. Oto pozostał samotny pod niebem i z nikim już nie łączyła go miłość. Wypłakawszy się, wziął umarłego i położył na wierzchołku stosu. Uderzył o siebie dwa krzemienie. Wyskoczyła iskra, zapalając suchy mech u podstawy stosu. Rozedrgane, skrzeczące płomienie szybko rozlały się na wszystkie cedrowe gałęzie. Stał w pobliżu dopóki, dopóty nie zagasł ostatni płomyk. Słońce jaśniało już wysoko na niebie, a resztki dymu unosiły się nad popiołami i rozpływały w nieruchomym powietrzu. Pobliskie jezioro Amre było wyjątkowe spokojne i czyste. Zbliżył się do jego tafli, aby odświeżyć twarz. Ostatnie słowa ojca spełniły się. W wodzie odbijał się pomarszczony starzec o włosach białych jak śnieg. Jedynie oczy były nie zmienione – tak samo stalowoniebieskie i promieniejące urokiem młodości. Westchnął, wrócił do stygnących popiołów, pokłonił się im na pożegnanie i zabrawszy jedyną pamiątkę po ojcu – hebanową laskę z bursztynową gałką – wyruszył w świat, żeby wypełniać swoje powołanie.

W tym czasie w pewnym nadmorskim kraju panowała królowa o imieniu Astrim. Była kobietą tak dumną, że z nikim nie chciała – albo raczej nie umiała – dzielić rządów, a równocześnie tak piękną, że nikt nie zliczy książąt, którym złamała serce. Mając nieprzeliczone bogactwa, otoczona wiernością poddanych, nie doznawała trosk i żyła szczęśliwie. Czy jednak istnieje królewska władza potężniejsza od władzy upływającego czasu? Któregoś dnia Astrim zobaczyła w lustrze pierwsze zmarszczki pod swoimi pięknymi oczami i parę siwych kosmyków we włosach. Poczuła się boleśnie upokorzona tymi skazami w urodzie. Przecież okazało się ni mniej, ni więcej, że ona – wspaniała, absolutna władczyni – zaczyna być zdobywana przez starość. A to zrównywało jej królewski majestat z byle dziewką usługującą w gospodzie. Nie mogąc się z tym pogodzić, ogłosiła, że odda rękę każdemu, kto uwolni ją od zmarszczek i usunie wszelką siwiznę z jej włosów.

Chociaż wiadomość ta rozchodziła się prędko i szeroko, nikt się nie zgłaszał. Żaden uzdrowiciel, czarnoksiężnik lub szaman nie chciał zostać oskarżony o obrazę królewskiej godności i pozbawiony głowy, gdy wcześniej czy później ujawni się oszustwo w jego sztuce. I zapewne Astrim nigdy nie doczekałaby się odpowiedzi, gdyby nie Havnar. Nie zależało mu na bogactwie i objęciu tronu. Po prostu pragnął zrobić dobry użytek ze swojej sztuki, pomóc cierpiącej królowej i tym samym poprawić nastroje w jej kraju.

Kiedy dotarł do bramy królewskiego pałacu, strażnicy uznali go za włóczęgę o pomieszanych zmysłach i chcieli przepędzić. Na próżno cierpliwie przekonywał, kim jest i po co przyszedł. Dopiero jeden z najwyższych królewskich urzędników, obserwując przypadkowo całe to wydarzenie z pałacowej wieży, zauważył jakąś niezwykłą godność w zachowaniu przybysza i kazał go wpuścić do Wielkiej Komnaty Przyjęć, dokąd niebawem miała przyjść sama królowa. Najpierw jednak do tej ogromnej sali, błyszczącej kolorowym marmurem i granitem, zaczęli się tłumnie schodzić dworzanie, chcąc zobaczyć śmiałka, który przyjął propozycję królowej. Jakież było ich zdziwienie, gdy ujrzeli starca odzianego w ubogi strój bezdomnego żebraka. Niektórzy już poczęli bezczelnie drwić i się naśmiewać. Ale wraz z nadejściem Astrim cała sala momentalnie zastygła w marmurowej ciszy. Ubrana we wspaniałą suknię z bordowego aksamitu połyskującego złotymi haftami, powoli usiadła na hebanowym tronie, władczo uniosła czarne oczy i rzekła:

– Powiedziano mi, starcze, że jesteś magiem i że przychodzisz do mnie z pomocą.

– Powiedziano ci prawdę – odrzekł Havnar. – Jestem synem, uczniem i następcą wielkiego maga Virdana, – oby Gwiazdy obdarzyły go światłem wiecznego życia.

– Wiesz pewnie, że będę bezlitosna dla każdego, kto spróbuje oszukiwać. Czy naprawdę możesz mi pomóc?

– Po prostu wiem, że mogę spełnić twoją prośbę. Gdybym tego nie wiedział, nie przychodziłbym tutaj.

– Dlaczego więc dotąd nie odmłodziłeś samego siebie? – spytała drwiąco.

– Nie mogę gwiezdnej mocy wykorzystywać na własne potrzeby. Z moją sztuką jest tak, jakbym trzymał lustro, a odbite światło kierował zawsze ku innym.

Szmer niedowierzania rozszedł się po zebranych. Astrim, – nie chcąc się ośmieszyć – zapytała gońców, czy w stolicy albo w pałacu nie wydarzyło się ostatnio jakieś nieszczęście. Odpowiedziano jej, że jedna z niewolnic, jedenastoletnia sierota, ciężko zachorowała i lada dzień może umrzeć. Wydała polecenie, żeby chorą niezwłocznie przyniesiono. Po chwili przybiegł zdyszany goniec i doniósł, że dziecko już zmarło. Zaszyto je w płócienny worek i prawdopodobnie teraz – zgodnie z obyczajem – wrzucono do świętej rzeki Neresz. Królowa powiedziała do Havnara:

– Czy również w tej sprawie możesz coś uczynić?

– Tak, królowo – odpowiedział spokojnie. – Również w tej sprawie, jeśli Gwiazdy pozwolą.

Znowu rozszedł się po sali szmer, tym razem głośniejszy, a nawet tu i ówdzie rozległy się szydercze okrzyki i śmiechy. Astrim nakazała ciszę i rozkazała przynieść zmarłą, choćby miano ją wyławiać z rzecznej topieli.

Po niespełna kwadransie jeden z niewolników przyniósł ociekający wodą worek i położył u stóp maga. Havnar poprosił o nóż. Ostrożnie rozciął płótno worka na całej długości i rozchylił na tyle, że ukazała się jakby śpiąca głęboko twarzyczka, tak bielutka jak najczystszy wosk. Położył obok swoją laskę, ukląkł i – wzniósłszy ręce nad umarłą – powiedział mocnym spokojnym głosem: „Przez moc Gwiazd Najwyższych i zgodnie z ich wolą żądam, aby dusza, która opuściła to ciało, z powrotem w nie wstąpiła i na nowo utworzyła w jedności z nim ludzką istotę!”

I znowu, jak wówczas gdy weszła królowa, w Wielkiej Komnacie Przyjęć, na całej jej lśniącej marmurowej długości, szerokości i wysokości, zapadła cisza. Tylko że teraz była to cisza naprawdę przejmująca, nabrzmiała takim oczekiwaniem, jak gdyby ziarna w wiecznej klepsydrze czasu przestały się przesypywać. Nawet królewski błazen spoważniał i znieruchomiał z szeroko otwartymi oczami. I oto rozpoczęły się dziwy! Z twarzyczki jaśniejącej między połowami rozciętego worka zaczęła się wycofywać zimna, woskowa biel śmierci i już po chwili całkiem zanikła rozświetlona blaskiem życia. Blade dotąd policzki nabrały rumieńców, a sine usta stały się czerwone jak poziomki. Jeszcze moment, momencik i dziewczynka, niby zbudzona nagle ze snu, otworzyła duże piwne oczy i usiadła na mokrym płótnie. Rozejrzawszy się po przerażonych ludziach, ukryła twarz w dłoniach i bezradnie się rozpłakała. Havnar zdjął swój płaszcz, otulił nim dziewczynkę, miała bowiem na sobie tylko cieniutką koszulę, i wziął ją w ramiona. Wciąż płakała i drżała z zimna.

– Spokojnie już... Już dobrze... – wyszeptał. – Jak ci na imię?

– Anarat... – wyjąkała połykając łzy.

– Anarat? To bardzo piękne i ważne imię. – rzekł łagodnie. – Imię to ma jeszcze jedna tylko gwiazda z południa. A więc jesteś jedyną ziemską istotą, która je nosi.

– Naprawdę? – zerknęła zaciekawiona.

– Tak – potwierdził z uśmiechem.

– A czemu... czemu ci wszyscy jaśnie państwo tak się na mnie strasznie patrzą?

– Pewnie jeszcze nie widzieli żywego człowieka – wyjaśnił. – Ale nie wszyscy. No... Nie bój się już i spójrz znowu na mnie. Ja na przykład uśmiecham się do ciebie.

Spojrzała lękliwie i, mimo rozdygotanej brody, też się uśmiechnęła.

– Kim jesteś, panie? A ja... Skąd się tu wzięłam?.. I czemu jestem taka zmarznięta i mokra?.. Pamiętam, że byłam bardzo chora i słaba...

– Jestem takim wędrowcem, który ratuje ludzi. A ty byłaś w rzece i trzeba cię było ratować.

– W rzece?.. – powtórzyła zdumiona. – A może myślano. że umarłam?.. – rzekła smutnie.

– Pewnie tak... Ale jesteś już uratowana, zdrowa i możesz spokojnie usnąć. Oo... tak... – przyłożył dłoń do jej czoła.

Anarat natychmiast pogrążyła się w spokojnym śnie. Wtedy oddał ją niewolnikowi i poradził, żeby została położona do ciepłego łóżka, a kiedy wstanie, żeby jej dano gorącego koziego mleka z masłem. Następnie podniósł laskę i zwrócił się do Astrim:

– Teraz mi wierzysz, królowo? A zresztą to dobrze, że z początku mi nie wierzyłaś, bo dzięki temu to dobre dziecko może znowu cieszyć się światem.

Astrim, po tym, co ujrzała, była mocno poruszona, a nawet przestraszona i wewnętrznie rozdygotana, ale ze wszystkich sił starała się nie dać tego po sobie poznać i nadal zachowywać chłodny królewski majestat.

– Widzę, panie, że jesteś nie tylko niezrównanym uzdrowicielem, ale i prawdziwym filozofem – powiedziała. – Czuję się dumna i zaszczycona, że zechciałeś przyjść do mojego kraju.

– Nie przyszedłem tutaj przez jakiś szczególny wzgląd na ciebie. Staram się jedynie wypełniać dobrze swoje powołanie.

– Gdybyż tak niektórzy moi nadworni medycy czy ministrowie spełniali dobrze swoje powołanie... – rzekła spojrzawszy wymownie w stronę sali, która aż lśniła od wspaniale wystrojonych osobistości. – Na dzisiejszą noc, panie – lekko uśmiechnęła się do Havnara – dostaniesz komnatę w najpiękniejszej części pałacu. Słudzy umyją ciebie, namaszczą pachnidłami i podarują ci dworskie szaty, a rankiem, zaraz po śniadaniu, zostaniesz poproszony na spotkanie ze mną. Wówczas skorzystam z twojej sztuki.

– Nie będziesz musiała, królowo, specjalnie mnie wzywać do siebie. Jutro, w chwili gdy zajaśnieje jutrzenka, wróci ci młodość. Ale nie łudź się, że będzie to młodość wieczna. Nikt nie potrafi powstrzymać ziemskiego czasu. Również Gwiazdy.

– Proszę, żebyś jednak mnie jutro odwiedził. To prośba i wola królowej. A królowej się nie odmawia. – wyjaśniła z jeszcze cieplejszym uśmiechem.

I Havnar, zmęczony długą wędrówką, zgodził się pobyć u niej w gościnie przez jedną noc.

Nazajutrz, zaraz po przebudzeniu, usiadła Astrim przed lustrem. Nie mogła uwierzyć własnej radości, lecz była to przecież najprawdziwsza jawa. Wszelkie oznaki zbliżającej się starości znikły jak niedobry sen. Włosy miała ponownie kruczoczarne, lśniące i sprężyste niby najdelikatniejsza wełna, a cerę gładką i jędrną. Czy można się teraz w sobie nie zakochać? To wprost cudowne! Zachowała doświadczenie czterdziestoletniej kobiety, a czuła, że jej calutka cielesność jest równie świeża jak u dziewczyny stojącej dopiero na progu młodości. Gdyby to powtarzać i powtarzać co jakieś dwadzieścia lat. Żyłaby jak prawdziwa bogini. Ten Havnar jest cenniejszy niż wszystkie skarby. „Muszę go zatrzymać wszelkimi sposobami...” – pomyślała i po raz pierwszy od wielu miesięcy uśmiechnęła się beztrosko do własnego odbicia.

Po aromatycznej kąpieli, zjedzeniu kilku owoców na śniadanie wystroiła się w powiewną suknię z błękitnego jedwabiu i kazała wezwać Havnara. Kiedy złożył jej ukłon, powiedziała:

– Zapewne pamiętasz, panie, o nagrodzie, która czeka tego, kto spełni moje życzenie? Możesz bez obaw prosić mnie o rękę.

Lecz ku jej zdumieniu mag odparł:

– Wybacz, królowo, ale poproszę cię tylko o pozwolenie opuszczenia w spokoju twojego pałacu i kraju.

– Dlaczego? – spytała łagodnie. – Czy prawo magów zabrania ci małżeństwa? Albo czy królewską koronę uważasz za przeszkodę w spełnianiu swojej misji? Mógłbyś, będąc królem, korzystać z pomocy najszybszych rydwanów i najwierniejszych rycerzy. Urodziłabym ci dzieci, z których jedno z pewnością odziedziczyłoby po tobie wiedzę i sztukę. Naprawdę nie chcesz tego? A może po prostu ci się nie podobam

– Naturalnie, że mi się podobasz. – odrzekł – Jesteś piękną kobietą. Ale ja mam pewne swoje zasady...

– Jakież to zasady? Chętnie je poznam.

– Nie są one związane z moim powołaniem. Mają źródło tutaj – położył dłoń na piersi. – Zaszczepił mi je mój ojciec jeszcze zanim przekazał wiedzę o prawach natury.

– A zatem... – niecierpliwiła się.

– Mogę poślubić jedynie kogoś, kto pokocha mnie dla mnie samego, a nie dla mojej sztuki.

Astrim zarumieniła się po same uszy, lecz od razu głębiej odetchnęła, aby się jak najszybciej uspokoić.

– Czy wiesz, ilu potężnych władców oddałoby nie wiedzieć co, żeby się znaleźć na twoim miejscu? A ty masz oto jakieś zasady...

– Trudno, ale taki już jestem – powiedział spokojnie.

– Jesteś... – zająknęła się i znów wzięła głębszy oddech. – Jesteś, że tak powiem, zanadto idealistyczny. Zbyt wiele wymagasz od kobiet.

Uśmiechnął się.

– Jeżeli żadna nie sprosta tym wymaganiom, to zostanę wolnym mężczyzną. I chyba nic katastrofalnego się nie stanie.

– Umiesz czytać w ludzkich sercach? – zapytała nagle.

– Nie. Także i Gwiazdy tego nie potrafią. Dlatego jesteśmy istotami wolnymi.

– Jeśli nie znasz mojego serca, skąd możesz wiedzieć, co czuję do ciebie? Czyż ja, dumna kobieta, oddałabym się dobrowolnie komuś, kto nie budzi we mnie żadnych uczuć albo budzi negatywne? A właśnie ty sam, panie, od początku wzbudziłeś w moim sercu tajemnicze zainteresowanie i poczucie dziwnej bliskości, jakbym cię znała od dawna. Bardzo cenię twoją sztukę, ale to właśnie ty sam mi się podobasz i wabisz moją duszę, chociaż nie umiem tego jasno wytłumaczyć. Nie jest to, przyznaję, wielka miłość, ale przeczuwam, że się w taką miłość przerodzi, jeżeli tylko mnie poślubisz i dłużej pobędziemy razem. Ale jeżeli teraz byś odszedł i nie dał nam szansy, uczyniłbyś mnie na zawsze nieszczęśliwą. A jak słyszałam, prawdziwemu magowi nie wolno nikogo skrzywdzić. Złamałby wtedy odwieczne prawo i nawet mógłby umrzeć. Warto więc, żebyś się dobrze zastanowił, zanim dokonasz wyboru.

– Stawiasz mnie w trudnym położeniu, królowo.

– Daję ci siedem dni do namysłu. W tym czasie będziesz traktowany nie gorzej od najprawdziwszego księcia. Ósmego dnia ostatecznie zdecydujesz o naszych zaślubinach albo naszym pożegnaniu – powiedziała.

Havnar ukłonił się i posłusznie odszedł do swojej komnaty. Jakże dłużyły mu się owe dni i noce wyznaczone przez Astrim! Jakąż rozterkę wówczas przeżywał! Tak mocno pragnął, aby był przy nim ojciec, który, mając wielkie życiowe doświadczenie, na pewno by trafnie doradził, lub żeby choć jedna Gwiazda coś podszepnęła. Przecież z góry lepiej widać! Lecz duch ojca nie zamierzał mu pomagać, a wszystkie Gwiazdy tajemniczo milczały. Zrozumiał w końcu, że musi samotnie odważyć się na decyzję, której już nie można cofnąć...

Gdy skończył się siódmy dzień i zapadła głęboka noc, wziął srebrny lichtarz i krętymi, kamiennymi schodami wszedł na wierzchołek pałacowej wieży. Pałac z miastem całym zalany był mrokiem i ciszą snu, a w górze majestatycznie trwało niebo rozgwieżdżone, przepaściste. Najmniejszy podmuch nie niepokoił płomyka świecy. Postawił ją na ceglanym blanku, odetchnął głęboko, ukląkł i rzekł spokojnym głosem: „Gwiazdy Najwyższe... Jest tylko jeden sposób, żeby odkryć prawdę o sercu kobiety, która poddała mnie próbie. Oto więc w tej chwili ja, Havnar – Wasz wybraniec i syn Waszego wiernego sługi, Virdana – po dogłębnym namyśle, świadomy wszystkich skutków tej decyzji, zrzekam się gwiezdnego wybrania oraz wszelkiej władzy z nim związanej. Zabierzcie ode mnie tę władzę, zwróćcie mi młodość, a posłannictwo maga przekażcie innemu człowiekowi”.

Wkrótce po tych słowach nadleciał ciepły wiatr. Zdawał się spadać z bezdennego nocnego nieba wprost na wieżę. Płomień świecy rozchybotał się, roztańczył i zagasł przemieniony w smużkę dymu. A Havnar, niby owładnięty gwałtownym snem, osunął się bezwładnie na kamienną posadzkę. Ocknął się tuż przed świtem i poczuł, że został wysłuchany.

Kiedy Astrim przyjęła go po śniadaniu, nie wiedziała z wrażenia, co powiedzieć.

– Widzę, królowo – zaczął spokojnie tłumaczyć – że poznajesz mnie po oczach i głosie. Nie mylisz się. Jestem Havnar. Myśląc o nas, nie mogłem się pogodzić, żebyś ty, młoda i piękna, poślubiła starca. Pomijając światowy osąd, nie byłoby w naszym królewskim związku harmonii. Dlatego poprosiłem Gwiazdy, żeby zwróciły mi młodość odpowiednią do mojego wieku, a w zamian odebrały władzę nad naturą. Choćbym chciał, nie mogę już tego zmienić. Kto się dobrowolnie zrzeknie gwiezdnego powołania, ten nigdy go z powrotem nie otrzyma... Oto więc przed tobą już nie stoi mag, ale za to człowiek młody i bogaty w głęboką wiedzę o przyrodzie.

Słuchając tych słów, Astrim to czerwieniała, to bladła, a jej piękne czarne oczy napełniały się coraz mroczniejszym gniewem, jak dwa przepastne jeziora, gdy odbijają się w nich nadciągające burzowe chmury.

– Precz! Precz ode mnie! – niemal bryzgnęła drobinkami śliny. – Kimkolwiek teraz jesteś, dla mnie jesteś nikim! Rozumiesz? Nikim! Co mi po twojej młodości i wiedzy, jeśli nie możesz władać naturą? Jak mogłeś mi coś takiego zrobić? A tyle się po tobie spodziewałam! Precz! Nim stracę cierpliwość i zakuję w kajdany! Nie chcę cię widzieć! – usiadła w głębokim fotelu i ze złości się rozpłakała.

Havnar tymczasem patrzył na nią spokojnie. Czuł się już uwolniony od brzemienia niepewności.

– Czego stoisz? Wyjdź, bo wezwę straż. – spojrzała na niego z ukosa.

– Zanim odejdę, pozwól coś jeszcze powiedzieć – odezwał się łagodnie. – Wiem, że nade wszystko cenisz sobie honor i zawsze postępujesz sprawiedliwie. A sprawiedliwość wymaga, żebyś dała mi zapłatę za to, że cię odmłodziłem.

– Dam ci tyle złota, ile będziesz mógł zabrać – oświadczyła sucho. – Nadto dostaniesz wóz i konie, bylebyś jak najprędzej zniknął mi z oczu.

– Nie chcę złota. Ośmielam się tylko prosić, królowo, żebyś podarowała mi twoją niewolnicę Anarat. To pierwsza i ostatnia istota, którą przywróciłem do życia.

Astrim, dziwiąc się tej prośbie, rzekła:

– Mam tysiące niewolników i niewolnic, więc utrata jednej dziewki nic dla mnie nie znaczy. Zabieraj ją. Ale ostrzegam. Jeżeli w ciągu trzech dni nie opuścicie granic mojego królestwa, oboje zginiecie w lochu!

Havnar pokłonił się i odszedł bez słowa.

Poza murami pałacu czekała już Anarat. Na jego widok aż klasnęła z radości.

– To naprawdę ty, panie! – zawołała. – Bardzo się zmieniłeś, ale od razu poznałam cię po uśmiechu. Tak chciałam znowu się z tobą spotkać!

Przykucnął przed nią i poważnie spojrzał w głąb jej dużych piwnych oczu.

– Pamiętasz, co ci mówiłem o twoim imieniu? – spytał.

– Pamiętam. Mówiłeś, że tylko ja na całej ziemi je noszę i że jest ono bardzo ważne.

– Zgadza się. I wielce byłbym rad, gdybym miał cię przy sobie.

– Tak?.. – westchnęła.

– Chcesz pójść ze mną w świat? Uprzedzam. Nie jestem już tym, który zawsze umie ratować tonących. No i możemy doświadczyć w czasie wędrówki trochę głodu i chłodu...

– To nic – odparła. – Pójdę z tobą wszędzie, bo wszędzie będzie mi z tobą dobrze.

– No to chodźmy – powiedział i podał jej dłoń.

Zaprawdę – nie było wtedy na świecie ludzi bardziej szczęśliwych niż oni.

Powiadają jedni, że gdzieś zbudowali drewnianą chatę i żyli z uprawy roli. Drudzy natomiast słyszeli, jakoby Havnar, będąc sławnym lekarzem i mędrcem, dotarł po latach do królestwa swojego rodzonego ojca, objął po nim tron, a Anarat uczynił królową przy swoim boku. Jednak o tym, jak naprawdę było, inna baśń opowiada.

Copyright © 2012– Ludwik Błyszczak